9 grudnia 2016


Zatracilismy się w tych naszych idealnych dniach w Pamirze. Za pewniki mieliśmy to, że każdy kolejny nasz dzień będzie równie piękny. Że będzie słonczenie, harmonijnie, że w komplecie w zdrowiu i najlepszych nastrojach przejedziemy przez Pamir do Kirgistanu.

Nie ma dobrych fal w życiu które trwają wiecznie. Przypomnieliśmy sobie o tym w ciągu jednej doby, już za Murgabem w stronę Karakolu.

Wszystko zaczęło się od ciepłego czoła Tymka w nocy. Nic takiego, dzieci gorączkują z różnych powodów, spaliśmy więc dalej, czekając na rozwój sytuacji. Markotność Tymka o poranku tylko potwierdziła, że Tymek jest chory. Dzieci chorują, wiadoma sprawa. Ale my dopiero co skończyliśmy leczenie naszego najmłodszego, a w Pamirze byliśmy odcięci od sensownej opieki zdrowotnej w przypadku grubszych akcji. Niby nic takiego się nie dzieje, ale muszę uczciwie przyznać, że uruchamia się we mnie wewnętrzna reakcja, która nosi w sobie znamiona delikatnej paniki.

Decydujemy się na odwrót do Murgabu. Tam jest największa pamirska „klinika”, więc jakby co, tam o konsultacje będzie najłatwiej. Poczekamy kilka dni w cieple i podejmiemy decyzje, co dalej. W cieple, no właśnie. Niebo zaczynają spowijać coraz grubsze chmury, temperatura spada, robi się zimno. Pada, w zależności od wysokości – deszcz lub śnieg. Przez brak słońca krajobraz szarzeje i staje się jeszcze bardziej surowy. Dziś nie ma obłędnego złotego zachodu, ale to akurat nie przeszkadza, bo ciekawie jest zobaczyć Pamir w nowej aurze. Tu zawsze jest pięknie. Jeszcze przed Murgabem na jednej z wielu hopek, lądowaniu towarzyszy znany nam doskonale huk w zawieszeniu. Kłopoty lubią chodzić parami. Tym razem „tarsjonka” nie tylko pęka, ale rozpada się na kawałki i wypada spod samochodu. Auto nie opiera się już nawet na połamanym pręcie. Michał ocenia, że jechać dalej mimo wszystko możemy, ale konieczność znalezienia spawacza staje się kolejnym dobrym powodem, żeby zawrócić.

W Murgabie znajdujemy pokój, który ma uchronić nas od zimna. Łazik zostaje odstawiony do spawacza, a z Tymkiem … W moim spanikowanym matczynym mózgu walczą ze sobą dwa głosy. Pierwszy możemy nazwać głosem rozsądku. On szepcze: „trzydniówka, trzeba czekać.” Drugi to głos emocji, które wrzeszczą: „A może to coś innego – wysokość, brzuch, bla bla bla.” Pewnie łatwo Wam zgadnąć, który wygrywa. Budynek głównej pamirskiej kliniki prezentuje się … dość strasznie. Choć przyznać muszę, ze najgorsze jest pierwsze wrażenie, oblepionej klamki zwisającej z obdartych drzwi, strach dotknąć. Dalej jest już tylko lepiej. Choć jak się okazuje przyzwoite wrażenie, które robi lekarz nie idzie w parze z wiedzą. Zdiagnozowana przez niego angina okazuje się chwilę później klasyczną dziecięcą trzydniówką. Eh, panikara ja...

Podczas gdy Tymek dochodzi do siebie, spawamy zawieszenie łazika. Jak to dobrze, że młotkiem i spawem da się doprowadzić go do stanu umożliwiającego dalszą drogę. Spawacz jest Kirgizem i bardzo kiepsko ocenia wcześniejsze spawy Tadżyków. Po liftingu, wyruszamy dalej. Tylko pogoda nie chce wrócić do swojej dawnej łaskowości, ale to akurat, pomimo że nie sprzyja długim porankom i godzinom spędzanym na dworze ma swój ogromny plus. Widzimy nowy Pamir, nie złoty, a pochmurny i przypruszony śniegem, z niebieskim niebem prześwitującycm co jakiś czas. I ten Pamir też nam się bardzo podobna.

Nasz ostatni stop robimy nad jeziorem Karakol. Okoliczne góry prawie nie prześwitują przez grubą warstwę chmur. Ale nad nami robi się błękitne niebo i po raz ostatni słońce pokazuje nam swój najlepszy popis – zachód się nazywający. Piękny finisz mamy Ponownie nie śpimy w łaziku. Na noc lokujemy się w hoteliku prowadzonym przez lokalną lekarkę. Tak, tak, bo w Karakolu też jest szpital. Rozmowa z naszą Panią gospodynią trochę tłumaczy kulisy pamirskiej służby zdrowia. Otóż wykształcenie medyczne można zdobyć w pamirskiej klinice w Murgabie. W dużej mierze obserwując praktykujących tam lekarzy. Nasza Pani pracowała kilka lat w tamtejszym szpitalu, a że zakochała się w swoim pacjencie Karakolczyku, przeprowadziła się po ślubie do jego rodzinnego domu. Bo tak to już w tej części świata jest, że jeden z synów zawsze przy rodzicach zostaje, współdzieli z nimi dom, towarzysząc im do końca ich dni.

Kolejnego dnia, o poranku pakujemy nasz samochód po raz ostatni w Tadżykistanie. I gdy tak kokosimy się na parkingu przed hotelikiem spotykamy znajomego Baska, podróżującego przez tą część świata na rowerze. Szuka transportu do Kirgistanu, bo jego organizm zmęczony rocznym pedałowaniem, odmawia posłuszeństwa i potrzebuje dłuższego odpoczynku. Postanawiamy mu pomóc, łazik jak się okazuje, na swoich czterech miejscach, pięciu pasażerów i bagaże pomieści.


Żegnamy się z Tadżykistanem. Przywitamy Was następnym razem z Kirgistanu.

Murgab

Pamirska stacja benzynowa

Zrobiło się pochmurno. I Pięknie










Na najwyższej przełęczy - Ak Baital, 4600 mnpm.

Jaki pamirskie

Karakol


Nad jeziorem Karakol





Ostatnie spojrzenie na Tadżykistan, tuż przed granicą z Kirgistanem.

25 listopada 2016


Wjeżdżamy na płaskowyż pamirski. To tak trochę jakby do raju wjechać. Jest najpiękniej, najpiękniej w świecie.

Nasze dni przybierają swój rytm, leniwy i niesprzyjający poruszaniu się do przodu. Godzinami sączymy poranną kawę, zagryzając ją herbatnikami i ciesząc oczy tym, co wokół. Słońce jest na tyle mocne, że szybko robi się ciepło i dzieci bawią się tym co znajdą w otoczeniu. Tymek szkoli się w raczkowaniu, zbierając na spodniach wszystkie możliwe rzepopodobne nasiona. Ignaś buduje kolejne tory dla autek, kopie dziury patykami, sam z sobą rywalizuje o najdalszy rzut kamykiem do wody. Ciężko nam się zebrać przed 12, chyba tylko wolający o drzemkę Tymek mobilizuje nas do odpalenia silnika. Ruszamy. I nie przejeżdżamy więcej niż jednego wzniesienia, bo odsłania się nowy widok, który każe stawać. Spacerek. Skoki po kamieniach. Ochy, achy. Chwilę później trzeba szukać dobrego miejsca na ugotowanie obiadu. Próbowaliśmy przełożyć gotowanie na porę kolacyjną, ale z dziećmi się to zupełnie nie sprawdza. No więc obiad. Scenariusz podobny do porannego. Mieszamy w garnku, patrząc na prawo i lewo, tak to można i cały dzień gotować. 2 godziny przed zachodem słońca orientujemy się, że prawie nic dzisiaj nie przejechaliśmy. A wtedy rozpoczyna się najpiękniejsza pora dnia. Co się wtedy dzieje, słuchajcie! Wszystko wokół, każda barwa, przyjmuje najcieplejszą i najbardziej intensywną swoją postać. Żółta trawa staje się złoto-ruda, woda w jeziorach i rzekach – granatowa, a góry są czerwone, czarne lub brunatne. I jeszcze chmury. Te co sekundę kolor zmieniają i kolejno robią się żółte, różowe, fioletowe. I jak tu jechać? Chciałoby się usiąść i gapić. Milcząc, bo słowa psują spektakl.

Jest idealnie. I gdyby nie kończąca się wiza, moglibyśmy tam siedzieć do zimy.

Po drodze mijamy czasami pamirskie osady, które różnią się od tych w pamirskich dolinach. Mieszkają tu głównie skośnoocy Kirgizi. Twardzi muszą być bardzo. Trudnią się w większości pasterstwem w ekstremalnym klimacie, w końcu zimą spada tu temperatura do 30 – 40 stopni poniżej zera.

Chyba jedyne na co moglibyśmy ponarzekać w tych dniach w drodze do Murgabu, tak odrobine, w końcu coś musi tą sielskość równoważyć, to kurz i meszki. Powietrze jest tak suche, że kręci nas w nosie jakbyśmy twarz w pieprzniczce mieli non stop. A meszkopodobnych owadów nad każdą rzeką i jeziorkiem jest chmara. Kąsają po twarzach, każdym centymetrze kwadratowym odsłoniętej skóry. Puchnie to to, i swędzi nocami, że dziurę sobie można w skórze przez sen wydrapać.

Jak zastanawiam się nad moimi trzema top miejscówkami w wysokim Pamirze, w drodze do Murgabu, przychodzą mi do głowy trzy miejsca.

1) Jezioro Yashikul – za swoją wściekle turkusową wodę i miłe spotkanie z rodziną rybaków
Jezioro znajduje się już na terenie Tadżyckiego Parku Narodowego, za nocleg nad nim trzeba więc zapłacić. Ale jak wjeżdżamy na wzgórze, z którego rozpościera się pierwszy widok na nie, nie możemy się powstrzymać. To jeden z naszych najpiękniejszych noclegów! Wzdłuż lewego brzegu jeziora prowadzi droga, która oferuje coraz to lepszą perspektywę na jezioro. Wracając, robimy przerwę owocową nad jeziorem Bulunkul. Koło nas stoi sezonowy domek rybaków, zamieszkały tylko w letnie miesiące. W końcu Bulunkul to pamirski biegun zimna, w i tak zimnym Pamirze. Rodzina wróciła z połowu, dostajemy siatkę świeżych ryb i zaproszenie na wspólną popołudniową herbatę. Tata Michał uczy się patroszyć, mama Magda smaży ryby. Ale mamy obiad!










2) Dolina Madian – za piękny kontrast zielonego dna z surowymi szczytami 
Bardzo tu zielono jak na Pamir. A góry jak na obrazie, na ktorym malarz polozyl grubym pedzlem za dużo farby i kazdy z kolorow pozlewal się z tym sasiadujacym. Naszym celem są gorące źródła. Po drodze ludzie informują nas, że droga do źródeł się osunęła i nie ma już do nich dostępu. W Pamirze jednak nie ma złej drogi, żadna dróżka, nawet, jeśli jest ślepa, nie jest bez sensu. Do celu – źródełek, więc nie docieramy, w zamian podgrzewamy wodę w łaziku i kapiemy się w też ciepłej wodzie z widokiem na taką oto dolinkę.









3) Droga do obserwatorium astronomicznego Shorbulak – za pustke i przestrzeń, w i tak przestrzennym Pamirze
Obserwatorium stare radzieckie, już dawno nieczynne. Prowadzi do niego mała ścieżka, która momentami gubi się wśród kamieni i surowych traw. Wyjątkowo tam pusto, surowo i urkoliwie. Sami, błękitne niebo i głucha cisza wokół.








I na koniec kilka fotek z pamirskich zachodów słońca i nie tylko:














Murgab. Pranie dywanów nad rzeką

Pan Kirgiz na kontenerowym bazarze w Murgabie

Pierwsza jurta na naszej trasie